Ostatnio w prasie/TV i innych mediach coraz głośniej o naszym portalu Nowy Ekran. Powód ? NE - poza kontrolą- jest zagrożeniem. Nowy Ekran mówi głośno PRAWDĘ - O wszystkim i o wszystkich!

 

O „Nie-Rządzie” PO; o „Układzie”; o problemach obywateli pokrzywdzonych przez Prawo i Wymiar Sprawiedliwości, Banki, Komorników. Wszędzie tam, gdzie Polakom dzieje się krzywda.

NE był współorganizatorem Marszu Niepodległości – rzetelnie i fachowo relacjonowanego przez społeczność NE, jako obywatelska służba dla Narodu. Angaż J. Pińskiego (ex-szefa wiadomości NE) jako Red. Naczelnego „Uważam Rze”, ‘’spowodował’’, kolejny zmasowany atak na NE/Nas, pod pretekstem obrony… ”wolności słowa”. NE opisywany jest jako „agentura”, stanowiąca zagrożenie dla ”demokracji” - czytaj Układu „PO-PiS”. A przecież, cała ta zadyma jest oczywistą manipulacją, brutalną walką o rynek i czytelnika czyli…kasę. Powstał nowy tygodnik „W sieci”, który szybko może znaleźć się „w matni”. Nawet jeżeli jest finansowany przez SKOK/PiS. Zastosowano „logikę Kalego”, oraz metody powtarzania kłamstw. Coraz bardziej widać jak ludzie UKŁADU „PO-PiS” ludzie boją się… Prawdy. Z tego właśnie powodu NE ma coraz więcej wrogów. Tymczasem…

Nowy Ekran to jedyny w Polsce, prawdziwie niezależny, portal społecznościowy, platforma na której nie ma żadnej Cenzury. Największą wartością NE są poważne: polityczne, gospodarcze i społecznie wartościowe TREŚCI – oraz PRAWDA, tworzona przez całą społeczność NE.

Nowy Ekran nie jest i nigdy nie był, z żadną Partią ani UKŁADEM politycznym czy gospodarczym ani też z żadnymi służbami. NE to platforma swobodnej wypowiedzi, na dowolny temat – otwarta dla wszystkich. Jedyne kryterium akceptacji artykułów zwykły, prosty regulamin przyzwoitości.

Ciekawe jest, że krytyka NE pochodzi głównie z tzw. portali prawicowych: niezależna.pl (tylko taka oczywiście z nazwy); wpolityce.pl oraz mediów takich jak: Gazeta Polska/GPC. Wszystkie związane i finansowane przez wiadomą jedynie słuszną opcję polityczną – UKŁADU – „PO-PiS”.

Wiele absurdalnych oskarżeń i ataków skierowanych jest w moją stronę, jako założyciela NE, oraz „głównego rozgrywającego”. Przedstawiam więc poniżej (w skrócie) swój życiorys i przemyślenia, mając nadzieję wyjaśni wątpliwości. Jestem gotów złożyć przysięgę, że to wszystko prawda.

Urodziłem się w PRL, w rodzinie nauczycieli. Wychowany byłem w duchu katolickim i Narodowym. Pierwsza książką, którą przeczytałem (wiele razy nocami), była Trylogia. Znam ją do dziś na pamięć. Kmicic był moim pierwszym bohaterem. Edukacja typowa dla pokolenia. Szkoły: Podstawowa, Liceum, Medycyna. W 1979 roku, jako młody lekarz, wyjechałem do Australii. W Polsce nie było mi tak źle, ale marzyłem o wielkim świecie, pragnąłem spełnienia mojego życia w warunkach wolności i demokracji. Zawsze byłem pełen wiary w siebie, swoje wielkie możliwości, w to, że moje życie jest „wielką misją - do spełnienia”. Chociaż nie wiedziałem właściwie, co to jest. Jednego byłem wówczas pewien, że w PRL-u, nie będzie to możliwe. Nie wierzyłem, że PRL/ZSRR, komunizm, ten cały chory SYSTEM, kiedykolwiek się rozpadnie. A jeżeli tak, to na pewno, nie za mojego życia. Dlatego w sumie „uciekłem” do Australii.

Kwestia moich studiów/wyjazdu: Wojskowa Akademia Medyczna. Nie było wyboru, pochodziłem z biednej rodziny. Nasze mieszkanie było w szkole (pokój z kuchnią), żyło tam 10 osób - w Zalesiu Dolnym (k/Warszawy). Nie miałem szans na akademik. Po studiach byłem lekarzem Izby Chorych w Zielonce. Chciałem robić specjalizację z neurochirurgii a zaproponowano mi... JW w Bieszczadach. Tam nie miałbym żadnych szans na naukę. Jedynie może alkoholizm. Zdecydowałem zwolnic się z wojska, pisząc raporty z odpowiednim wnioskiem. Bez skutku. Ale w 1976/77r. Polska podpisała Konwencje Praw Człowieka. Zacząłem pisać raportycodziennie!!!.Moja determinacja, nabierała rozgłosu i w końcu… okazała się skuteczna. Zwolniono mnie z wojska, zapewne aby uniknąć lawiny zwolnień? Zacząłem robić specjalizację z Anestezjologii w szpitalu AM Banacha, pracowałem też w Pogotowiu, Przychodni. Pracowałem ciężko, wiele dyżurów – zarabiałem $60/miesiąc. Pewnego dnia przeczytałem ogłoszenie o wycieczkach do Grecji - własnym samochodem. Resztę załatwiali organizatorzy: PZMot (co najważniejsze paszporty) Złożyłem wszystkie wymagane dokumenty i… 29 sierpnia 1979, bez kłopotów wyjechaliśmy (z żoną) do Grecji. Stamtąd, poprzez Wiedeń – do Australii (w styczniu 1980). Nigdy przedtem nie miałem paszportu, nie byłem na tzw. „Zachodzie”.

W Australii pracowałem ciężko, jako lekarz przez kilka lat, czasem 168 godz./tydzień (7x24=168). Zarabiałem jak dla mnie dużo, w prywatnej praktyce - ponad $1,000/dziennie. (W Polsce $2.-!!!)

Kwestia mojej rejestracji lekarskiej: W 1980r byłem jako tzw. „medical observer” zaangażowany na Izbie Przyjęć w Sydney Hospital. (Bez wynagrodzenia). Większość pracujących tam lekarzy to byli stażyści, którzy… ode mnie uczyli się medycyny, anestezjologii. Pewnego dnia w piątek wieczorem karetka przywiozła mężczyznę w średnim wieku, który był w stanie „ śmierci klinicznej”- praktycznie bez tętna, ciśnienia, oddechu. Zawołano mnie do pomocy. Jako anestezjolog - zaintubowałem pacjenta, wkłułem się do żyły głównej, (żyły obwodowe były zapadnięte) - podałem kroplówkę. Zrobiłem to w minutę, niewątpliwie ratując życie mężczyzny. Nikt nie znał nazwiska pacjenta. Okazało się, że pacjentem był prominentny lekarz , członek „Medical Board” – Rady Lekarskiej. Parę dni później przyznano mi (bez egzaminu) rejestrację medyczną. Kilka następnych lat pracowałem w różnych szpitalach w Sydney – bez problemów. Kiedy zdecydowałem przejść do praktyki prywatnej odmówiono przedłużenia mojej rejestracji (w Australii jest tak co rok). Nastały rządy Partii Pracy, ideologicznie przeciwnej prywatnej praktyce. Zaskarżyłem więc decyzję, Medical Board do Sądu, argumentując, że rejestracja mi się należy, skoro pracowałem przez kilka lat na odpowiedzialnych stanowiskach w szpitalach. Sprawę przegrałem. Próbowałem też zdawać egzamin AMEC, ale bez powodzenia. Oblałem teorię, którą miałem na studiach 12 lat wcześniej. Zapomniałem wiele. Przestałem praktykować jako lekarz – zająłem się zarządzaniem szpitali.

W Australii, osiągnąłem wiele jak na emigranta, który zaczynał z niczego. Zbudowałem firmę medyczną, wiele szpitali i przychodni. Obecnie, inni są ich właścicielami. Ale, zawsze kiedy jestem w Sydney, jeżdżę do swych dawnych szpitali. Siedzę godzinami na parkingu, obserwuję życie, kręcących się pacjentów, ambulanse. Myślę: to pomnik mojego życia, sam go zbudowałem. W Australii, żyło mi się dobrze, ale zawsze tęskniłem za Polską. Zawsze uważałem siebie za… Kmicica i za patriotę. Zawsze byłem przekonany - moje miejsce na świecie – jest w kraju nad Wisłą.

Stan wojenny był naszym okresem żałoby. Ale kiedy w 1989 r. powstały nadzieje na zmiany, u mnie natychmiast pojawiła się niemal obsesyjna idea powrotu do kraju. Cały czas myślałem - jak i kiedy to zrobić. Byłem nawrócony i przekonywany. Potrzebny był pretekst. Kiedy pojawiła się pierwsza realna możliwość, sprzedałem niemal wszystko w Australii i wróciłem do kraju. Przyznaję byłem zainteresowany polityką, ale jako SŁUŻBĄ dla Narodu. Podchodziłem do tego inaczej niż wszyscy. Nie traktowałem polityki jako sposobu na życie, prywatnego interesu. Nie potrafiłem wtedy zrozumieć, że Polskie realia są całkowicie odmienne niż w Australii. Myślałem innymi kategoriami: wolność, demokracja, prywatna inicjatywa, własność. Tutaj więc nie było miejsca dla mnie. Żyłem nadzieją nieuchronnych zmian historii, rezultatu potęgi i siły witalnej Naszego Narodu.

Kwestia moich znajomości („powiązań”). Kiedy jeszcze byłem w Australii, prezesem Spółki Alpha Healthcare Ltd., pojawił się u mnie w biurze Pan Andrzej Witkowski – Prezes PZMot. Przyjąłem go tylko dlatego, że poprzez tą organizacje, udało mi się przed laty wyjechać z Polski. Pan Witkowski poprosił mnie o sponsorowanie drużyny motocyklowej na występach w Australii. Potem, (już w Warszawie), za jego namową, zgodziłem się na „sponsoring” zawodów żużlowych na stadionie Gwardii w Warszawie. Byłem wielkim fanem tego sportu. Ale największym wielbicielem żużla w Polsce był M. Wachowski, Minister Stanu u Prezydenta Wałęsy. Tak się poznaliśmy. Minister Wachowski, zaczął zapraszać mnie do Kancelarii Prezydenta, gdzie po kolei poznałem wiele osób: Gen. Wileckiego, Czempińskiego, różnych polityków, biznesmenów (Kulczyk, Starak, Niemczycki) Przyznaję, Prezydent Wałęsa i jego otoczenie wówczas bardzo mi imponowało. Miałem duży dom pod Warszawą z kortem tenisowym. Urządzałem tam turnieje, szczególnie Wilecki i Czempiński byli zapalonymi graczami. Znaliśmy się towarzysko, ale NIGDY nie prowadziliśmy wspólnie interesów. Było kilka projektów - nic z tego nie wyszło. Owszem Czempiński był w wielu Radach Nadzorczych spółek giełdowych, ale to nie było moje działanie. Ostatni raz rozmawiałem z nim 10 lat temu!

Nigdy nie byłem członkiem ani nie współpracowałem z żadnymi służbami.

Przyznaję, moim błędem czasami jest i był brak właściwej oceny ludzi i sytuacji.W latach 90-tych, nie potrafiłem zrozumieć, że Polska jest przedmiotem bezpardonowej hucpy, finansowej wojny o wszystko: rynek, majątek, o banki, handel i gospodarkę. Nazwano to „transformacją” ustrojową. Tymczasem, Polacy dokonywali SAMOGWAŁTU na Narodzie - Krajem rządził UKŁAD Okrągłego Stołu. Tak jest do dzisiaj. Wszystkie obecne Partie są tak samo odpowiedzialne i NIC się w Polsce nie zmieni, dopóki one będą miały monopol na władzę.

Nie znalazłem dla siebie miejsca w polityce. Rozczarowany, zająłem się interesami. Miałem trochę kapitału, zacząłem inwestować w nieruchomości. Z dobrym skutkiem. Nie trwało to długo - bo nie mogło trwać. Byłem przekonany, że w Polsce (w interesach) obowiązują zasady, tak jak wszędzie na świecie. Trzeba mieć dobry pomysł i umiejętność jego realizacji. Trzeba znaleźć odpowiednich partnerów, Bank. Teraz widzę, żyłem w świecie innych realiów i kategorii. W Naszym Kraju, aby osiągnąć coś wielkiego - coś ponad przeciętność w polityce/interesach - trzeba być częścią UKŁADU (lub mieć z nim powiązania). Polska jest krajem, gdzie wszyscy - wszystkich próbują oszukać. Świadomie lub nie, ale to jest normalne. (i akceptowalne). Przykładów znam wiele.

Zostałem więc oszukany przez ten System i Bank – związane z UKŁADEM. Nie miałem szans – bo nie potrafiłem zrozumieć realiów w których próbowałem realizować rozmaite projekty.

Wyjechałem, (niektórzy twierdzą uciekłem!!!) z powrotem do Australii. Tam w rozmaitych Sądach, w realiach ustabilizowanej demokracji, dochodziłem swoich racji. Po 5 latach wygrałem wszystkie procesy przeciwko Instytucji Banku - w Sądzie Najwyższym. I wróciłem do kraju, dochodzić w Sądach prawdy, która jednocześnie jest oskarżeniem UKŁADU oraz procesem o odszkodowanie. Ale mnie nie chodzi o pieniądze… Jeżeli wygram, wszystkie pieniądze przeznaczę na szukanie Prawdy i Dobra. Wierzę, że Tylko w ten sposób można zmienić rzeczywistość i uratować Świat. Zdaję sobie sprawę, że NIKT albo bardzo niewiele osób mnie i tego nie rozumie.

Nasz Kraj i cały Świat jest zbankrutowany pod względem wartości materialnych ale przede wszystkim wartości duchowych.

ŚWIAT MOŻE URATOWAĆ PRAWDA I WSPÓLNE WARTOŚCI. A Słońce idzie od Polski.

Teraz już to wiem: TO JEST MOJA MISJA. Wiem, że Prawda musi zwyciężyć wszelkie zło. Ludzi się nie boję, a z pomocą Pana Boga – wszystko jest możliwe.

Ryszard Opara